Chodź za mną

Gdzieś na starej Pradze. 

Ty, który dojrzałeś księżyc między wysokimi domami 
w sierpniowy wieczór z pustawej miejskiej arterii 
wejdziesz przez żelazną bramę w inny świat. 
Pod odrapanymi murami ceglanej kamienicy tchnącej ciepłem
minionego dnia przytulają się do siebie maleńkie stoliki. 
Spokojne płomyki białych świec wetknięte w szklane butelki  
rozświetlają wpatrzone w siebie twarze zakochanych 
i mieszają się z czerwonym winem w wysokich kieliszkach.
Cicha muzyka, kot ocierający się o nogi gości,
para tancerzy pośrodku wybrukowanego podwórka.
Śpiew świerszcza, ciemny kontur starego drzewa, zapach ulicy, 
odgłos nocnego autobusu z pobliskiego przystanka, 
księżyc zaglądający w szyby czynszowych mieszkań. 
Dziesięć minut od obiecującego chwałę drapacza chmur 
lśniącego pustką czarnego szkła. 


                                                                      pójdź za księżycem

Najdalej



     W żelaznej łupince z nosem przy szybie, kilometry nad ziemią oglądając wschód słońca nad półokrągłym horyzontem
jesteś blisko.
Z gwiazdami pod palcami, w białych chmurach na głowie, z mróweczkami-ludzikami pod stopami
jesteś blisko
W złotym pokoju z widokiem na Wielki Kanion, w otwartych drzwiach Notre Dame, pod błękitno-białą Ostrą Bramą, w skromnym domku furtiana nad Wigrami, nad rozświetlonym gwiazdami czarnym fiordem, w herbaciarni nad Tamizą, na pustym polu Waterloo
jesteś blisko
Trochę ulic, dwa parki, jeden las i jezioro…
tak blisko…
…tak daleko… najdalej… poza wszystko… poza …Wszystko.
Tak blisko, najbliżej, mimo wszystko.
Tak daleko, tak blisko, tak…