Matka,1941





Na kolanach matki nowy braciszek
Ma maluśkie usteczka,
Trochę większy od lalki
Którą ściskasz w ramionach
Ziewa,
Twój nowy braciszek.
Obok stoją siostry
Jak strażniczki w jasnych sukienkach,
Za chwilę na wiosennym piasku
Zgodnie, będą pchały wózek
A matka rozpali pod piecem
Na postny obiad.
Czasem słychać  odgłosy wojny,
Kiedy będą zbyt blisko
Pobiegniecie do piwnicy sąsiada
Na przygotowane łóżka
I pod wielkimi pierzynami
Poczekacie na ciszę.
Tulisz lalkę do chudych piersi
Nucisz kołysankę
I zasypiasz
Wtulona w siostrzane gniazdo.
Mamciny okruszek zawieszony
W ciepłą chustę ssie cukrowy gałganek.
Matka wsłuchuje się w ciemność
Gotowa podłożyć drwa
Do gasnącego pieca.

                             H.G.

Pierwsze spotkanie



Usiądź obok, rozświetlaj mi noc
W ciemnej ciszy
Śpiewa ptak uwięziony w sercu.
Ty pozostań jasny i niemy
Żadne słowo niech 
Nie oddala nas od spowiedzi 
Koronkową muzyką 
Z westchnień i uśmiechów.
Od pokuty odwracania
Zachwyconych oczu czystych, błękitnych.
Od komunii z światła gwiazd
Kładzionych ręką wiatru
Na cierpliwe usta.


<magenta>

W brzezinie



W ciszy letniego dnia leniwie uwieszonego u wielkich głów słonecznika schylającego się  niżej i niżej pod ciężarem dorodnych ziaren do ziemi zadudniło gdzieś, daleko, głucho i samotnie.
Pomarańczowe, ostre błyskawice przybiegły nie wiadomo skąd jak usłużny lokaj oznajmiając nadejście gościa. Po chwili wiatr zaczął czesać korony brzozowego zagajnika rozdmuchując wiotkie gałęzie na białych pniach. Brzozy pokornie poddawały się podmuchom z każdą chwilą mocniejszym, by w końcu w szaleńczym tańcu wirującego wiatru rozkołysać się na wszystkie strony z szumem liści. 
Wiele z nich oderwanych z gałęzi fruwało raz w górę raz w dół  szukając schronienia w starej, zniszczonej drewutni chylącej się ze starości między drzewami.
Za pierwszym grzmotem  drugi, już bliżej i mocniej stanowczym akordem ze stalowych chmur odbijał swą potęgę na drżącej ziemi, która gotowa była na przyjęcie deszczu. 
Czarna chmura rozwarła się lekko wylewając całą swą zawartość jednolitą ścianą wody z impetem chlustaną na spaloną od słońca spragnioną ziemię. 
Zbrązowiałe trawy, omdlewające kłosy, zwieszone turbany żółtych aksamitek i zdawało się umarła z pragnienia delikatna maciejka piły ożywczą, zimną wodę pierwszy raz od tygodni. 
Burza odchodziła powoli błyszcząc i grzmiąc zostawiwszy za sobą na krótko ulewę. 
Ciężkie i wielkie krople wydzwaniały sobie znaną melodię na blaszanym dachu domu ściekając gwałtownie pełnymi rynnami z powrotem do ziemi. W zagłębieniach pojawiły się kałuże rozbryzgiwane od nadmiaru wody na żwirową ścieżkę i polne kamienie ułożone karnie wzdłuż dróżki. 
Po chwili ulewa straciła na sile, by w końcu zmienić się w równo padający deszcz, a i on na końcu odszedł zostawiając umyte z kurzu pola, kwiaty i drzewa. 
Odżyły zwiędnięte nacie pietruszki i marchewki, liście buraków odzyskały swe purpurowe łodyżki, a kolorowe głowy dalii lśniły kroplami na podłużnych płatkach. 
Słońce wyjrzało zza szarawej chmury i na ostatnie godziny dnia rozświetliło milionami kropel letni ogród, który oddawał po burzy ukryty w każdej roślinie i w ziemi wspaniały zapach. 
Warzywa, kwiaty, i owocowe drzewa zmieszały się w jeden cudowny aromat z rosnącym niedaleko żywicznym borem. 
Nad grządki powróciły motyle i pszczoły a z gniazda pod okapem dachu wyleciały śmigające jaskółki.



<magenta>

Ścieżka



Znów stanę przed tobą i spojrzę w oczy
W nich widzę wszystko, poza nimi pustkę.
Wybacz, że nic nie powiem, to cisza obnaży
Obcość mej twarzy, gdy nie patrzysz sercem.

Wybacz i za to, że zgubić mnie może
Na zawsze w twych ustach zaklęte
Prawdziwe i proste wyznanie miłosne
spisane na skórze sympatycznym atramentem.

Za nie w czas spotkania
Marzenia bezpłodne, wiarę,
Wybacz, że gwiazdą nie jestem na nieba bezkresie
A ścieżką odkrytą wśród słów uniesień.

Na łące się połóż, na kwiatach, przy kłosach
Odnajdę cię.
I znów spojrzę w oczy, by przyśnić o nocy
Z nimfami o rdzawych włosach
Twą postać w kręgu tańczącą.


<magenta>