Łąka

Poprowadzę cię znanymi ścieżkami jeszcze chwila, parę kroków. 
Przed nami błękitnego nieba coraz więcej między coraz rzadszym lasem. Stąpaj ostrożnie po ścieżce, która zostawiła mchy gdzieś w tyle uśmiechając się teraz łysiną popielatego piasku. Patrz pod nogi. 
Nagle bowiem skończy się raptownie zieloną, szeroką płachtą łąki, która rozciąga się stąd aż po horyzont zamknięta ciemną linią lasu z maleńkimi domkami w tle. 
Z daleka słychać szczekanie psów. Z prawa i z lewa otoczona starymi drzewami wybujała od porannych deszczy i wysmagana gorącym słońcem jak z płótna impresjonisty, nie da ci szybko odejść. 
Patrz.
Jej środkiem płynie poskręcana jak wstążeczka wąska rzeczka. 
Nurt wyznaczają porozrzucane u brzegów żółte kaczeńce i drobne, niebieskie niezapominajki. Raz bliżej raz dalej odbijają się w wodzie iskierki słońca z bezchmurnego nieba. Letni wiatr łagodnie czesze trawę raz w tę raz w drugą stronę, jak włosy dziewczyny zielone.
Słychać nawoływania ptaków.
   Jutro będą postrzyżyny. Z zielonego pola wiatr wysuszy i słońce wygrzeje pachnące siano, miękkie i delikatne. 
Położymy się na sianie jak na chmurce puchowej, przymkniemy oczy i spleciemy nasze dłonie. Oszołomi nas zapach i cisza. 
     Witaj w moim edenie mój miły, wyczekiwany długo Gościu.



Sześć



          Znalazłam staw, w jego miękkiej bezpiecznej wodzie ugasiłam żar ciała, lecz zaraz chłód przeszył me serce, a grząskie dno wciągało w błotnistą czeluść. Odeszłam.
Potem zabłądziłam nad jezioro. Na jego brzegu siedziała śliczna dziewczyna, jej długie rude włosy rozczesywał wiatr. Wybierała z wody różowe opale, błękitne szafiry . Przypatrywała im się chwilę a potem wrzucała z powrotem w głębinę. Pozwoliła mi potrzymać na dłoni jeden z nich, w jego doskonałym szlifie odbijały się dziesiątki czystych słońc. Zostały na drobnych falach wody  do której go wyrzuciła.
Odejdź, rzekła, żaden z nich nie należy do ciebie a z mojej woli również nie do mnie. Czego szukasz? Zwykłego kamienia, odrzekła, który nie omami oczu ani nie zaślepi żądzą. Którego można położyć pod głowę jak puchową poduszkę, na którym można przysiąść by odpocząć w drodze, którym można rozbić orzech gdy przyjdzie głód, którym można zaprzeć drzwi przed zimowym wiatrem, którego nikt nie będzie chciał skraść.  Podniosłam z ziemi leżący u mych stóp kamień. Popatrz, tu jest ich wiele. Położyłam go na dłoni Pięknej, w tej chwili zamienił się w perłę. Zajrzyj do mego serca a znajdziesz to, czego szukasz,  lecz moje usta milczały. Ruszyłam dalej. W długiej wędrówce raniłam bose stopy na drodze, gubiłam kierunki, szukałam.
Kryształowo czystego źródła wody zapomnienia, którą można by przemyć oczy zmęczone światłem najpiękniejszego klejnotu uwięzionego w lodowej górze, milczącej i niedostępnej. Rubinowy kamień odbijający w jej wnętrzu światło słońca i księżyca wabi z daleka te, które nie znają legendy. Gdy przychodzi czas góra uwalnia na chwilę klejnot, który stacza się po zboczu i wpada z impetem w mosiężną czarę wypełnioną krwią. Obmywa się w niej aby nabrać blasku i głębi koloru. Jednym słowem smoka do którego należy wszystko co przed i za lesistym horyzontem i którego nie pokonał dotąd żaden słoń podchodzący pod rzekę aby ugasić pragnienie łzy kobiet tężeją lodowymi kroplami na szczycie góry.
Zamknij oczy, odwróć głowę, nie podchodź zbyt blisko, schowaj ręce które chcą dotknąć. Droga do źródła jest bowiem daleka, do ostatniego oddechu spragnionych ust.