Siedzimy na skarpie oparte
plecami o pnie brzóz.
Pod nami tafla stawu otoczona z trzech stron niemłodym
lasem. Granatowa woda w długim cieniu drzew kołysze spokojnie ptakami, które nurkują
raz po raz za pożywieniem i podrywają się zaraz do lotu na drugi brzeg.
W
słonecznym miejscu staw srebrzy się, migoce i rozświetla iskierkami promieni drgającymi
wesoło na marszczonej lekko wodzie.
Z gęstych szuwarów niemal nieruchomych z
braku wiatru dolatują głosy ptaków i żab.
Na długim, wyszczerbionym, drewnianym
pomoście siedzi samotnie wędkarz z siną chmurką dymu z papierosa nad głową.
Słychać odgłosu lasu - daleko gdzieś kukułki i dzięcioła.
Babcia wyciąga z lnianej siatki
owoce. Obiera gruszkę z zielonej skórki i kawałkami tnąc biały miąższ podaje mi
do ręki. Gruszka jest słodka i miękka, jej sok spływa cienkimi strużkami po moich
palcach. Oblizuję wnętrze dłoni z
lepkiego soku.Słychać odgłosu lasu - daleko gdzieś kukułki i dzięcioła.
Śmiejemy się obie równocześnie. Po chwili zaczyna piosenkę,
woda niesie ją na drugą stronę. Ciemny szpaler drzew odbija echem i zawraca
stłumioną przez mgłę podnoszącą się z wolna od lasu.
Wyszukując najłagodniejszego miejsca schodzimy na koniec ze skarpy na wąski pas chłodnej, pachnącej tatarakiem
wilgotnej ziemi tuż, przy niskim brzegu. Zanurzam ręce w przejrzystą, ciepłą wodę obmywając je z owocowej
uczty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz