W ciszy pierwszej godziny
poranka, ciemnego zimową porą i ledwie rozświetlonej bladym słońcem w letnie
dni kładła palce na klawiaturze wystukując słowa z rozedrganego serca, z
niemych ust.
Próbowała ułożyć je w obrazy jak dziecko układa puzzle, zdziwiona,
że z matrycy którą dostała przychodząc na świat nie można stworzyć dzieła w
trójwymiarowej rzeczywistości. Wciąż brakowało jednego elementu. Tysiące małych
kawałeczków z pamięci, podświadomości, z tego co się zdarzyło i zdarzyć mogło,
słów.
Z purpury jej serca, z czerwieni ran, z błękitu wyobraźni, z zieleni
radości, szarości łez, różu tkliwości, pustki rąk. Tysiące barw, kolorów przeplatanych jak
warkocz rozwieszony od wschodu do zachodu każdego dnia, od horyzontu do
koniuszków palców.
I jeszcze muzyka od porannego skowronka, nawoływania
kukułki, tęsknoty bluesa, melancholii ballady, niemilknącej pieśni na czułych
strunach serca, jednostajnego tik-tak na zegarze lat.
Malowała obrazy
nieporadnie, naiwnie z radością i wiarą dzieła wielkiego, niepowtarzalnego,
który zaprowadzi ją do dwuosobowego edenu gdzie kwiaty nigdy nie więdną a nad
głowami unoszą się rajskie ptaki. W którym panuje wraz z królem wszechświata,
synem Odyna i Frigg, Odysem, Małym Księciem, Piotrusiem Panem, tym którego
dotknęła w ciemności wyśnionym słowem.
Jej
dzieło nie ma początku, nie wie gdzie się zaczyna. Codziennie dokłada jeden
element chociaż wie, że czasu może nie starczyć na znalezienie tego
brakującego. Lecz czas nie ma końca a dusza jest nieśmiertelna.
Brakujący element
na płótnie jej szczęścia odbija się w lustrze prochem ciała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz